Wracam po parudniowej przerwie. W niedzielę wróciłam z Czech z Hip Hop Kempu - nie wiem czy którakolwiek z Was interesuje się rapem, ale ja osobiście uwielbiam i w tym roku wybrałam się pierwszy raz na kolejną już edycję festiwalu, czego zupełnie nie żałuję i za rok na pewno tam powrócę!
Niesamowita atmosfera, ludzie, koncerty, jedzenie... i inne elementy, które złożyły się na najlepiej przeżyte parę dni tych najdłuższych wakacji w moim życiu, bo zostaje mi jeszcze miesiąc aby zostać studentką.
Ludzie, których tam poznawałam, byli dla siebie wszyscy niesamowicie mili, były nawet osoby na wózkach, które normalnie cieszyły się życiem, kempem.
Tam wszyscy przyjechali w jednym celu i nie widziałam żeby ktoś się z kimś kłócił czy bił :-)
Oto malutka dosłownie fotorelacja (mam naprawdę mało zdjęć):
Na pierwszym zdjęciu langos (czyta się bodajże langosz, w każdym razie wszyscy tak na to mówili) - czyli jedzonko, którego każdy kempowicz musi spróbować.
Coś w rodzaju placka smażonego na oleju, z keczupem, sosem czosnkowym, serem - całkiem smaczne :)
Podobne do chrustów, tylko że nie robione na słodko.
Nasz wybór padł na Staropramen - i tak zostało przez całego kempa, przynajmniej w moim przypadku - bardzo dobre piwko, podobne do Carslberga :)
Bitwa o Kemp 2013 - czyli bitwa freestylowe'a
Niesamowita zabawa dla publiki jak i występujących oraz szansa na pokazanie swoich umiejętności. Więcej mówić nie będę, trzeba być żeby zrozumieć (zresztą niekoniecznie na kempie, bo przecież freestyle odbywają się normalnie w Waszych miastach, po prostu tam na festiwalu nie mogło zabraknąć tak ważnego elementu hip-hopu).
Uśmiałam się fest i brawa dla Oskiera oczywiście :-)
I na sam koniec moja największa zdobycz. Przywiozłam ze sobą płytkę Miousha i założyłam sobie, że wrócę stamtąd z jego podpisem na niej. I udało się :-)
Z podekscytowania zapomniałam zrobić sobie z nim zdjęcie, bo to wszystko działo się tak szybko, poproszenie fotografa żeby zaniósł mu płytkę, podchodzący do barierki Mioush pytający "czyje to", moje machanie rękami do niego "moje, moje", szybkie ruchy markerem, moje nerwowe i pełne emocji "Dzięki" :)
Ach, miało być krótko, ale jeszcze wciąż wspominam, coś niesamowitego, polecam wszystkim słuchaczom hip hopu wyjazd na następnego kempa, sama nie mogę się doczekać już choć to dopiero za rok.
Powiem Wam jeszcze tak kosmetycznie, że w ciągu tych paru dni spania pod namiotem i ogólnie mało sprzyjających pielęgnacji/ malowaniu się warunków, moim ukochanym kosmetykiem była woda termalna :)
Dosyć już na temat kempa, pora przejść do recenzji szamponu, który przyniósł w ostatnim czasie ulgę moim włosom i skórze głowy.
Przyszedł dzień w którym dowiedziałam się co nieco o SLS dzięki Kosmetyczne Love :)
zapraszam do postu o tym składniku wielu szamponów u niej na blogu :)
>kosmetyczne love<
Ostatnimi czasy skóra głowy zaczęła mnie swędzieć i połączyłam to z SLS właśnie.
Wyruszyłam więc na poszukiwania jakiegoś naturalnego szamponu do Natury i mój wybór padł na:
Farmona Herbal Care
szampon rumiankowy
Już po 2-3 użyciach skóra głowy przestała swędzieć :)
-opakowanie - podoba mi się zakrętka bo dzięki niej mając mokre ręce bez problemu otworzę szampon
-dobrze myje włosy, ładnie się pieni
-pogłębia mój naturalny kolor blond, trochę nawet rozjaśnia
-nie podrażnia skóry głowy
-jest bardzo wydajny, naprawdę mała ilość starcza na moje długie włosy
-nie zawiera SLS
Wady:
-bez użycia odżywki plącze włosy
Nie będę się więcej rozpisywać, po prostu dobry naturalny szampon, oczyszcza włosy, współpracuje z kolorkiem blond, jest naturalny. Czego chcieć więcej, jestem zadowolona :)
Na koniec zapraszam was jeszcze do zakładki "wymienię się" po lewej stronie.
Być może znajdziecie coś co Was interesuje i czymś się wymienimy.
Pozdrawiam :)